Sunday 30 June 2013

Aloes ratuje zycie, czyli...

...co roku to samo: przychodzi wyczekiwane slonce i oszalamiajace 26 czy iles tam stopni. Bialy czlowiek rozklada sie w ogrodku z magazynami, ksiazkami, Kindle, korzystajac z kazdego promyka, ktorych nam pogoda w UK skapi. Niezmiennie, kazdego brytyjskiego lata nasiadowka konczy sie lagodnym poparzeniem. Tym razem umknelo mej uwadze, ze balsam, ktorym sie smarowalam po porannym prysznicu, nie ma SPF. Twarz jakos ocalala, moj ukochany krem Palmers zawiera wszak maslo kakaowe, ktore samo w sobie jest naturalnym filtrem.

Smarowanie spieczonej i rozgrzanej skory olejkami czy maslami to kiepski pomysl. Na szczescie mam na stanie dwa zele zawierajace aloes i to po nie siegnelam natychmiast po zejsciu ze slonca, na ktorym spedzilam bite cztery godziny.

Pierwszy zel 'no name' zostal najpewniej zakupiony na Amazon albo w Holland & Barrets, albo w jakims sklepiku etnicznym...Kosztowal ok £5. Jesli wierzyc producentowi, prawie w calosci zawiera aloes. Zel jest dosc gesty i pozbawiony zapachu. Raz probowalam posmarowac nim twarz, niestety lzawily mi oczy. Dzis zaaplikowalam solidna dawke na czerwone kolana. Zostawia nieco lepka warste, skora po nim piecze mniej.






Zel Vaseline znalazlam w Superdrug na promocji, za ok £2 - £2.5. Jest perfumowany i duzo bardziej wodnisty w konsystencji. Mimo to nie podraznil mi oczu, wiec zaaplikowalam kilkukrotnie na twarz oraz dekolt i ramiona. Mysle, ze okaze sie mniej wydajny niz jego 'naturalny' brat, ale za to jest latwiej dostepny, bo Superdrug przeciez jest niemal wszedzie. Skora zdecydowanie mniej piecze!




Wniosek: aloes daje rade. Na pewno zabiore go ze soba na wakacje.

No comments:

Post a Comment